Zofia Grudnikówna Zofia Grudnikówna
889
BLOG

Precz z MEN!

Zofia Grudnikówna Zofia Grudnikówna Rozmaitości Obserwuj notkę 22

 Zbliża się rozpoczęcie roku szkolnego. Tysiące dzieciaków, od linijki ubrane w mundurki, z garbem jednakowych podręczników pójdą męczyć się w szkolnym kieracie. Przy okazji posypią się gromy na MEN, za sześciolatki, za elementarz, za listę lektur, matury, podstawy programowe i co tylko. Warto zastanowić się, czy rzeczywiście MEN jest winny i co zrobić, by poprawić kondycję polskiego szkolnictwa.

W Polsce testowano różne rozwiązania, ale niewiele one dały. Przeprowadźmy zatem eksperyment myślowy i wyobraźmy sobie coś, czego nie zrobiono: uwolnienie szkolnictwa od państwowego monopolu i wprowadzenie wolnego rynku.

Na początku zauważmy, że mimo istnienia tzw. szkół prywatnych, wolny rynek praktycznie nie istnieje. Każda szkoła ograniczona jest w towarze, jaki oferuje do wytycznych centralnych. Nie wolno np. zrezygnować z nauczania trygonometrii albo nazw rzek w Azji. Poza tym, nie wolno zatrudniać jako nauczycieli kogo się chce, tylko tych, którzy uzyskali państwowy egzamin. Magister podrzędnej uczelni będzie tu bardziej poszukiwany od wybitnego praktyka. Jeśli nawet szkoła należy do osoby prywatnej, to i tak musi „sprzedawać” tylko to i tylko w ten sposób, w jaki każe MEN. Nawiasem mówiąc, odgórny program nauczania obowiązuje również dzieci nieuczęszczające do szkoły, w postaci cyklicznych egzaminów sprawdzających ich wiedzę.

Gdyby więc zlikwidować MEN i państwowe szkolnictwo w ogóle, jak wyglądałby rynek usług edukacyjnych? Na początek rozprawmy się z mitem, że biednych nie byłoby stać na naukę. Handel artykułami żywnościowymi jest w zasadzie w rękach prywatnych, a kiedy ostatnio słyszeli Państwo o śmierci głodowej w Polsce? Osoby zamożne zakupią edukację dla swoich dzieci, a ubogimi zajmą się instytucje charytatywne, w rodzaju kościołów i różnych fundacji. Niedowiarkom można przytoczyć przykłady historyczne. Już w czasach karolińskich papież nakazał utworzenie we wszystkich parafiach bezpłatnych, powszechnych szkół dla dzieci i dorosłych. Po soborze w 1215 roku zintensyfikowano wysiłki w celu ich utworzenia, wskutek czego 90% w Polsce parafii miało w średniowieczu szkoły elementarne. Również innowiercy tworzyli swoje szkoły, żeby wymienić tylko instytucje brackie i ariańskie. W tym czasie każdy, podkreślmy, każdy kto chciał, także niewierzący, mógł pójść w niedzielę do salki parafialnej i nauczyć się czytać i pisać. O kondycji szkolnictwa w I RP dużo mówi fakt, że po kasacie zakonu Jezuitów Komisja Edukacji Narodowej musiała zamykać (!) liczne szkoły, bo nie miała dość kadr i środków na ich prowadzenie. Tyle jeśli chodzi o dostępność bezpłatnego szkolnictwa.

Zajmijmy się teraz programem nauczania. Przeciwnicy demonopolizacji straszą, że uwolnienie programu nauczania spowoduje zalew Fach-Idioten, jak nazywają ich Niemcy. Chodzi o osoby wykształcone jednostronnie, bez ogólnego rozeznania. (Zupełnie, jakby obenie obowiązujący wybór klas profilowanych pod przyszły zawód w wieku 15 lat zapobiegał temu zjawisku!) Na ten zarzut spróbujmy dopowiedzieć pytaniem: ile dorosły Polak pamięta z języka polskiego czy historii w szkole? Paidea grecka jako ogół postaw humanistycznych, cnoty i poglądów została wypchnięta z naszego społeczeństwa właśnie przez przymusową indoktrynację, że „Słowacki wielkim poetą był”. Poza tym, kto powiedział, że równanie z dwoma niewiadomymi albo data bitwy pod Maratonem są koniecznym warunkiem bycia mądrym człowiekiem? Wolny rynek jest jak szwedzki stół: każdy bierze to, co mu smakuje, co dla niego zdrowe, strawne i potrzebne. Ja jem Goudę i białe pieczywo, a moja sąsiadka serek Wiejski i grahamkę. Obie zaspokajamy swoje potrzeby żywieniowe, mimo, że nikt nas do tego nie zmusza. Dlaczego z edukacją miałoby być inaczej?

Kolejny problem: obowiązujący u nas pruski, klasowy model szkolnictwa (który, nawiasem mówiąc, był przybudówką do armii pruskiej, mającą przygotowywać przyszłych rekrutów do bezmyślnego wykonywania poleceń – i tę funkcję spełnia do dziś wzorowo) każe dostosować przebieg zajęć do najsłabszego ucznia. Materiał jest wałkowany tak długo, jak wymaga tego najmniej zdolny w danym przedmiocie. Matematyki uczy się tylko tyle, ile zrozumie „humanista”, literaturę przerabia w takim zakresie, jaki zdoła przyswoić przyszły elektryk. Ile genialnych umysłów zniechęciło ślimacze tempo wykładu i ilu przyszłych noblistów zaprzestało poszukiwań? Straty są nie do odrobienia.

Wolny rynek w szkolnictwie to na razie nieziszczalne marzenie. Marną, ale cenną i dającą nadzieję namiastką jest niemal nieużywana możliwość tzw. realizacji obowiązku szkolnego w domu. Szczelny system szkolny pozwala na mały wyjątek: każdy uczeń (wbrew obiegowym opiniom, nie tylko geniusze oraz niepełnosprawni) może zrezygnować z udziału w zajęciach i realizować materiał np. w domu, w kółku zainteresowań na uniwersytecie, przez samodzielną lekturę czy zajęcia z rodzicem, kolegą, lub prywatnym nauczycielem. Musi jedynie raz na sześć miesięcy zdać państwowy egzamin weryfikujący jego postępy. Na zakończenie gorąco polecam wklepanie w Google „homeschooling”. Wyniki są inspirujące.

Niepokorna, myśląca pod prąd, zasadnicza.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości